Wiedza
i prawda, to rzecz względna.
W cichych zakątkach świata Adiktrii, w
małej pustelni żył stary i zgrzybiały dziadek. Nikt, z okolicznych wsi nie
wiedział skąd owa postać pochodziła, i dokąd zmierzała, ale ową pustelnie
zamieszkiwała od zawsze.
Te malownicze i spokojne tereny,
nawiedzała pewna czarownica, niszczyła uprawy, płoszyła zwierzęta, czy
sprowadzała na małą wioskę u zbocza góry wszelakie choroby i zarazy. Podczas
pełni księżyca echem roznosił się głośny złośliwy śmiech małej i bardzo wrednej
Akwylli. Okoliczni mieszkańcy nauczyli się żyć z piętnem czarnej magii, i
zielonym smogiem, który tak dobrze był widoczny zwłaszcza wieczorami.
Powiadali w wiosce, iż owy pustelnik, zna
legendę o kryształowym sercu, które mogłoby unieszkodliwić zła czarownicę,
pochłaniając jej całą moc, i pozostawiając bezradną, na pastwę losu i łaskę
mieszkańców.
Ale tam gdzie są i uciśnieni, i są
legendy, rodzi się potrzeba bohaterów, a każdy młodzianiń chciałby takowym
zostać. Bohaterowie cieszyli się nie tylko szacunkiem wśród ludu, ale i chwałą
i sławą, która umożliwiała im podróż po świecie bez grosza przy duszy.
W jednej ze starych kamienic, wychowywał
się dzielny Lancelot, który marzył, aby zostać bohaterem. Chciał walczyć ze
złem, gromadzić kosztowności i pławić się w chwale. Zasłyszał w karczmie, jak
trafić do małej pustelni, i nie myśląc zbyt długo ruszył w drogę.
Wspinał się po skalnej ścieżce, pnąc się
pod górę. Gdy słońce powoli zachodziło, i zielona łuna poczęła okrywać miasto,
dotarł przed małą chatkę na skraju lasu. W drzwiach stanął krępy, stary
mężczyzna, i z uśmiechem zaprosił młodzieńca do środka. Gdyby tego nie zrobił,
ciężka mgła mogłaby młodego chłopca i zadusić. W izdebce było jasno, w piecu
palił się ogień, a pod dachem wisiały rozmaite przyprawy i chaszcze. Odziany w
łachmany mężczyzna, zaproponował chłopcu zostanie na noc, na co ten bez wahania
przystał. Poczęstowany zupą, młodzieniec, zapytał starego o legendę. Starzec
odłożył naczynia, i rozsiadłszy się w fotelu począł opowiadać.
W sercu tego lasu, gdzie droga jest
ciut kręta,
leży zachowana, ukryta, zaklęta
Magia, co i w człowieku skrywać się
zowie
Choć, żem stary, to Ci wszystko
opowiem
Pójdziesz ta dróżką, co kręta do lasu
I zważaj aby nie narobić w niej
hałasu
Dojdziesz do krypty gdzie spoczywa
znojnie
Wejdziesz tam, by zapobiec krwawej
wojnie
Skoczysz w tą otchłań, która skrywa
dusza
Przyda Ci się do tego niejedna kausza
Spojrzysz na kryształ co w piedestale
skryty
A on spojrzy w Ciebie gdy dotkniesz
jej płyty
Magia zabłyśnie, i huknie i trzaśnie
Ty będziesz czekał, aż w spokoju
zaśnie
Bo gdy opadną i pyły i kurze
Wróżka przed Tobą rozgoni Twe burze
Kończąc opowieść stary zasnął w fotelu, a
mody ułożywszy się na sianie w przedsionku usnął.
Rankiem obudził chłopca zapach świeżego
pieczywa. W kuchni na stole starzec przygotował młodzieńcowi tobołek, w który
starannie włożył złożoną linkę, jakieś metalowe fragmenty i prowiant. Wręczył
je zaspanemu jeszcze chłopcu, i ucałował na szczęście.
Więc wyruszył młodzianin, w stronę
ciemnego lasu. Ścieżka kręta wiła mu się pod stopami. Koło strumienia zatrzymał
się, aby się posilić, i w oddali zauważył kamienna kapliczkę na wzór krypty.
Drzwi były otwarte, nie było żadnej kłódki ni zamku. A w jej wnętrzu wielka
dziura, najczarniejsza z otchłani, ciemność absolutna. Nad nią, posąg anioła,
sczerniały, pokryty mchem od wilgoci, wyglądał jakby płakał. Przestraszony, z
gęsią skórką na całym ciele, zawiązał linę o metalowy hak tuż za bramą.
Młodzian powoli spuszczał się w ciemna
otchłań, a ciemność jak i chłód dotykały jego ciała i duszy. W kompletnej
ciemności zauważył skrzący się kamień w kształcie serca.
W głuchej i bezwstydnej ciemności słyszał
tylko dudniące bicie własnego serca. Zbliżył się do piedestału, i z nutka
zwątpienia musnął dłonią po krysztale.
Iskry poszły wzdłuż komnaty i rozpaliły
pochodnie. W jednej chwili stała się jasność. Niczym Julia na balkonie, mała
czarownica w złowieszczym szerokim uśmiechem jak kot czaiła się na swoja
zdobycz.
Jednym skokiem znalazła się tuz przez
przestraszonym młodzieńcem i patrząc mu w oczy, położyła dłoń na jego sercu
szepcząc zaklęcia przez przeraźliwy uśmiech.
Przerażony, czuł jak wszystkie siły
odpływają os niego, jak cała młodość ucieka mi przez palce. Był bezbronny. Nie
mógł zrobić nic. Zgubiła go jego własna chęć chwały i uwielbienia. Na jego
oczach Akwylla żyła się nim, z sekundy na sekundę stawała się piękniejsza i
młodsza. Aż pozbawiony sił młodzieniec padł.
Akwylla pochyliła się na nim, uwielbiała
żartować z bezbronnych, żywić się ich strachem i życiem. Śmiała się robiąc
smutne i przestraszone minki. Po chwili pochyliła się nad, już starym i
zniszczonym człowiekiem i powiedziała
-Wypuszczę Cię, jeśli opowiesz legendę
kryształowego serca kolejnemu, pragnącemu zostać bohaterem młodzieńcowi. Do
tego czasu, nie będziesz mógł nauczyć się niczego nowego, będziesz z dnia na
dzień egzystować z wiedzą, jaką miałeś do tej pory. Wystarczy że opowiesz
kolejnemu – i będziesz wolny.
Po czym wybuchła śmiechem i odleciała na
swej miotle w nieznanym kierunku.
Przyleciała pod pustelnię, gdzie czekał na
nią stary pustelnik. Wyszedł przed chatę, a ona od niechcenia machając różdżką
zamieniła starca w popiół, który rozsypał wiatr, po okolicznych polanach i
polach.
Wróciła do swej nory, skąd zabrała
skulonego starca, i zostawiła go przed pustelnią.
-
A gdzie poprzedni pustelnik? – odezwał się
-
Uwolniłam go, wedle umowy, powiedzmy ze miał dość sypkie sprawy do załatwienia
– odrzekła Akwylla i odleciała na miotle głośno się śmiejąc.