czwartek, 22 stycznia 2015

Opowiadanie: O młodzianinie, który chciał zostać bohaterem

Wiedza i prawda, to rzecz względna.

     W cichych zakątkach świata Adiktrii, w małej pustelni żył stary i zgrzybiały dziadek. Nikt, z okolicznych wsi nie wiedział skąd owa postać pochodziła, i dokąd zmierzała, ale ową pustelnie zamieszkiwała od zawsze.
     Te malownicze i spokojne tereny, nawiedzała pewna czarownica, niszczyła uprawy, płoszyła zwierzęta, czy sprowadzała na małą wioskę u zbocza góry wszelakie choroby i zarazy. Podczas pełni księżyca echem roznosił się głośny złośliwy śmiech małej i bardzo wrednej Akwylli. Okoliczni mieszkańcy nauczyli się żyć z piętnem czarnej magii, i zielonym smogiem, który tak dobrze był widoczny zwłaszcza wieczorami.
     Powiadali w wiosce, iż owy pustelnik, zna legendę o kryształowym sercu, które mogłoby unieszkodliwić zła czarownicę, pochłaniając jej całą moc, i pozostawiając bezradną, na pastwę losu i łaskę mieszkańców.
     Ale tam gdzie są i uciśnieni, i są legendy, rodzi się potrzeba bohaterów, a każdy młodzianiń chciałby takowym zostać. Bohaterowie cieszyli się nie tylko szacunkiem wśród ludu, ale i chwałą i sławą, która umożliwiała im podróż po świecie bez grosza przy duszy.
     W jednej ze starych kamienic, wychowywał się dzielny Lancelot, który marzył, aby zostać bohaterem. Chciał walczyć ze złem, gromadzić kosztowności i pławić się w chwale. Zasłyszał w karczmie, jak trafić do małej pustelni, i nie myśląc zbyt długo ruszył w drogę.
     Wspinał się po skalnej ścieżce, pnąc się pod górę. Gdy słońce powoli zachodziło, i zielona łuna poczęła okrywać miasto, dotarł przed małą chatkę na skraju lasu. W drzwiach stanął krępy, stary mężczyzna, i z uśmiechem zaprosił młodzieńca do środka. Gdyby tego nie zrobił, ciężka mgła mogłaby młodego chłopca i zadusić. W izdebce było jasno, w piecu palił się ogień, a pod dachem wisiały rozmaite przyprawy i chaszcze. Odziany w łachmany mężczyzna, zaproponował chłopcu zostanie na noc, na co ten bez wahania przystał. Poczęstowany zupą, młodzieniec, zapytał starego o legendę. Starzec odłożył naczynia, i rozsiadłszy się w fotelu począł opowiadać.

W sercu tego lasu, gdzie droga jest ciut kręta,
leży zachowana, ukryta, zaklęta
Magia, co i w człowieku skrywać się zowie
Choć, żem stary, to Ci wszystko opowiem
Pójdziesz ta dróżką, co kręta do lasu
I zważaj aby nie narobić w niej hałasu
Dojdziesz do krypty gdzie spoczywa znojnie
Wejdziesz tam, by zapobiec krwawej wojnie
Skoczysz w tą otchłań, która skrywa dusza
Przyda Ci się do tego niejedna kausza
Spojrzysz na kryształ co w piedestale skryty
A on spojrzy w Ciebie gdy dotkniesz jej płyty
Magia zabłyśnie, i huknie i trzaśnie
Ty będziesz czekał, aż w spokoju zaśnie
Bo gdy opadną i pyły i kurze
Wróżka przed Tobą rozgoni Twe burze

     Kończąc opowieść stary zasnął w fotelu, a mody ułożywszy się na sianie w przedsionku usnął.
     Rankiem obudził chłopca zapach świeżego pieczywa. W kuchni na stole starzec przygotował młodzieńcowi tobołek, w który starannie włożył złożoną linkę, jakieś metalowe fragmenty i prowiant. Wręczył je zaspanemu jeszcze chłopcu, i ucałował na szczęście.
     Więc wyruszył młodzianin, w stronę ciemnego lasu. Ścieżka kręta wiła mu się pod stopami. Koło strumienia zatrzymał się, aby się posilić, i w oddali zauważył kamienna kapliczkę na wzór krypty. Drzwi były otwarte, nie było żadnej kłódki ni zamku. A w jej wnętrzu wielka dziura, najczarniejsza z otchłani, ciemność absolutna. Nad nią, posąg anioła, sczerniały, pokryty mchem od wilgoci, wyglądał jakby płakał. Przestraszony, z gęsią skórką na całym ciele, zawiązał linę o metalowy hak tuż za bramą.
     Młodzian powoli spuszczał się w ciemna otchłań, a ciemność jak i chłód dotykały jego ciała i duszy. W kompletnej ciemności zauważył skrzący się kamień w kształcie serca.
     W głuchej i bezwstydnej ciemności słyszał tylko dudniące bicie własnego serca. Zbliżył się do piedestału, i z nutka zwątpienia musnął dłonią po krysztale.
     Iskry poszły wzdłuż komnaty i rozpaliły pochodnie. W jednej chwili stała się jasność. Niczym Julia na balkonie, mała czarownica w złowieszczym szerokim uśmiechem jak kot czaiła się na swoja zdobycz.
     Jednym skokiem znalazła się tuz przez przestraszonym młodzieńcem i patrząc mu w oczy, położyła dłoń na jego sercu szepcząc zaklęcia przez przeraźliwy uśmiech.
     Przerażony, czuł jak wszystkie siły odpływają os niego, jak cała młodość ucieka mi przez palce. Był bezbronny. Nie mógł zrobić nic. Zgubiła go jego własna chęć chwały i uwielbienia. Na jego oczach Akwylla żyła się nim, z sekundy na sekundę stawała się piękniejsza i młodsza. Aż pozbawiony sił młodzieniec padł.
     Akwylla pochyliła się na nim, uwielbiała żartować z bezbronnych, żywić się ich strachem i życiem. Śmiała się robiąc smutne i przestraszone minki. Po chwili pochyliła się nad, już starym i zniszczonym człowiekiem i powiedziała
 -Wypuszczę Cię, jeśli opowiesz legendę kryształowego serca kolejnemu, pragnącemu zostać bohaterem młodzieńcowi. Do tego czasu, nie będziesz mógł nauczyć się niczego nowego, będziesz z dnia na dzień egzystować z wiedzą, jaką miałeś do tej pory. Wystarczy że opowiesz kolejnemu – i będziesz wolny.
     Po czym wybuchła śmiechem i odleciała na swej miotle w nieznanym kierunku.
     Przyleciała pod pustelnię, gdzie czekał na nią stary pustelnik. Wyszedł przed chatę, a ona od niechcenia machając różdżką zamieniła starca w popiół, który rozsypał wiatr, po okolicznych polanach i polach.
     Wróciła do swej nory, skąd zabrała skulonego starca, i zostawiła go przed pustelnią.
- A gdzie poprzedni pustelnik? – odezwał się

- Uwolniłam go, wedle umowy, powiedzmy ze miał dość sypkie sprawy do załatwienia – odrzekła Akwylla i odleciała na miotle głośno się śmiejąc.

wtorek, 20 stycznia 2015

Zmiana nazwy świata

Z powodu iż nazwa Lorin jest używana w wielu różnych zakątkach świata i internetu nazwa świata snu zostaje zmieniona na Adiktria.

Opowiadanie: Niepisane dzieje króla Henryka

Przed przepowiednią, nie uciekniesz.

    Wszystko zaczęło się tak dawno, żę nawet najstarsze czarownice nie pamiętają o co właściwie chodziło. Dawno, dawno temu, w odległej krainie, żył król, który ponad wszystko pragnął władzy. Był sprawiedliwy i mądry, aczkolwiek żądza przyćmiła jego wzrok. Rzucił on wyzwanie, demonowi władającemu większą częścią magicznego świata, pragnąc zagarnąć go sobie na wyłączność. Jego pycha szybko stała się jego zgubą, ale wszystko po kolei.
    Młody i porywczy król Henryk, po podbiciu wszystkich okolicznych miast i miasteczek, ras wszelkiej maści i kultury, postanowi wybrać się na wojnę ostateczną, która jak sądził uwolniłaby świat, od zła, niesprawiedliwości i lęku.
    Zebrawszy wszelkie możliwe armie, wybrał się przez morze, na przeklęta ziemię, do wulkanu, które zamieszkiwało zło wcielone, pod postacią rogatego demona.
    Nie spodziewał się jednakże, iż owy bóg zła, owo istnienie, zwane przez wróżbitów Lucyferem, jest znacznie bardziej inteligentne i silne niż którykolwiek człowiek. Podczas nieopisanej krwawej wojny, z której żaden z gapiów nie przeżył, tysiące ludzi ginęło w bólu zadawanym przez przeklęte ostrza Gromuli, wysłanników swego pana. Stworzonych z tej samej gliny co człowiek, ale pozbawionych tchnienia boga – duszy.
    I rasa ludzka przegrałaby bezspornie, gdyby nie pewien dzielny bohater, o czystym sercu który odwrócił uwagę demona oślepiając go. Korzystający z okazji król śmiertelnie zranił owe zło. I gdy krew z ropą wypełniła cięte rany Lucyfer zaśmiał się i przepowiedział.

        Powiadam Ci JA królu, iż walka twa jest bezskuteczna. Błogosławieństwem swego przekleństwa, przeklinam Cię Henryku, iż z czarownicą spłodzisz mego potomka. Dumnie zasiądzie on na moim tronie, a prochy Twoje w ogień obróci, gdzie po kres dnia świata, i jeden dzień dłużej, będziesz cierpiał katusze żądzy i niespełnienia.

    Wtem król ze łzą w oku zadał bestii ostateczny cios, i gdy ta wyzionęła ducha, jej ciało spłonęło w jednej chwili a ciało króla opętał czary dym. Gdy dym i popioły opadły. Gromule porzuciwszy swój oręż i zbroje, poczęli sprzątać miejsce krwawej jatki. Król oszczędził pozostałych, uznając iż walka wygrana, i powrócił do stolicy.
    Czterdzieści dni ludzie świętowali wygraną z synem ciemności. Przez ten czas, setki litrów alkoholu przelały się przez tony jadła. Nie było lęku, ni smutku, ni trzeźwej osoby w żadnej wsi. Król również ucztował organizując na zamku liczne bale. W trakcie jednej z uczt, oczarowała go pewna młoda dziewoja, o kształtach smukłych i jędrnych, niczym wypełniony po brzegi dzban. Jej zielone oczy i rude loki oczarowały króla, i noc, skończyła się nadzwyczaj upojnie.


    Choć Hendryk starał się zatrzymać przy sobie swoją oblubienicę, dni uczty i święta były skończone, i młoda dziewczyna musiała wrócić do domu. Na nic zdały się prośby, lamenty czy choćby oświadczyny samego króla. Dziewczyna uciekła.
    Dziewięć miesięcy później owa młoda kobieta, spowiła dwoje bliźniąt. Piękną rumiana dziewczynkę, i jasnego choć smutnego chłopca. Nazwała je Wilma oraz Thomas, i za radą głównej wiedźmy przekazała dzieci pod jej opiekę, a sama ukryła się wśród ludzi.
    Król po odejściu rudej, pięknej dziewoi szukał wśród arystokracji żony godnej swej chwały i oblicza. Zapomniał co to sprawiedliwość, i pysznił się, a strach coraz częściej nękał go w snach. Nadwornemu astrologowi nakazał wypatrywania znaków, i chronienia go, gdy sam oddawał się rozpuście. Gdy owy uczony przybył do niego z zaskakującą nowiną, iż owa czerwono włosa dziewczyna jest w stolicy, i jest czarownicą, Henryk nakazał przyprowadzenia jej przed swoje oblicze. Gdy przyprowadzona ją zakuta z kajdany, cicho łkającą, nie prosiła o litość. Wiedziała jaki będzie jej los, i jaki los spotka jej dzieci. Była gotowa na spotkanie z przeznaczeniem. Król, ze względu na słabość do niej, nakazał, aby wpierw została ścięta, a następnie złożona na stosie.
    Jej prochy wedle rozkazu zostały rozsypane po królestwie, a o dwójce małych dzieci, król dowiedział się 4 lata później.
    Wtedy to Wiedźma która się nimi opiekowała rozesłała dzieci na dwie strony świata, do zakątków, w których ich zły ojciec nie mógłby ich odnaleźć. Wiedziała jakie będą tego konsekwencje, że Thomas będzie chciał pomścić matkę, i zabić własnego ojca, że to on stanie się kolejnym demonem nawiedzającym krainę. Ale jeśli Henryk zabiłby syna, to jego ciało opętałoby owe zło, i wtedy nie byłoby ratunku przez kompletnym zniszczeniem tej krainy.
    Nie można było pozostawić dzieci razem, Wilma, będąca ucieleśnieniem dobra, natury i chęci zdobywania wiedzy, zmarnowałaby się u boku żądnego krwi brata. Dlatego została wysłana bo zielonej puszczy, na skraj przystani elfów, do klasztoru zamieszkiwanego przez druidów.
Młodego Thomasa natomiast, wysłano na ziemię Gromuli, wysyłając z nim czarownika, i nianię. Młody odosobniony od wszystkiego tego co znał i kochał począł hodować w sobie żądzę, czarne i podłe siły żywiły się złością i bezradnością młodego chłopca.
    Król nieświadomy nadchodzącego zagrożenia, ożenił się z blond włosa niebieskooką córką bogatego szlachcica, uważaną ówcześnie za najpiękniejszą kobietę tej krainy. Spłodził z nią syna, któremu nadał imię Ryszard.
    Przez lata co noc, odwiedzał króla sen, z którego budził się z krzykiem. Dlatego korzystał ze swoich resztek życia staczając się na dno. Zażywał ziół przywiezionych od druidów, jak i elfach grzybów, krasnoludzkiego piwa, i wilkołaczego tytoniu. Dzień uwielbiał dekorowac orgią, gdzie w publicznych łaźniach zasypiał otoczony młodymi dziewczynami pragnącymi pieniędzy, nie miłości. Z dnia na dzień, z bohatera, przemieniał się w cień człowieka. Aż pewnej nocy. W czternaste urodziny swych nieślubnych dzieci, zdechł podczas snu. Ponieważ jego ciało, sczerniało i zgniło od środka.

    Jego żona zajmowała się ich młodym synem, starając się go wychować na godnego następcę. Wybrała największych mędrców aby kształtowali jej syna, ukoronowała go następnym królem Adikrtii. I z żałości, smutku i rozpaczy. Zmarła, wskutek zatrucia.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Sen czwarty

*****
Szary dzień był dla Alice niczym. Szarym przerywnikiem tego pięknego kolorowego snu. Dopiero po przebudzeniu zastanawiała się nad powiązaniem skorupek w palenisku z małą ciepło i przyjaźnie nastawioną kreaturką. I czemu wybrała akurat takie imię. Dlaczego tak niewiele pamięta o babci, i w zasadzie nie wie nic o dziadku. Nawet w jakim roku zginął i gdzie został pochowany. Pytania jedynie nawarstwiały się w jej głowie, aż przyszedł błogi, nieskażony przez codzienne troski, sen.
*****

Gdy Alice otworzyła oczy, pierwsze co zobaczyła to wlepione w nią złote ślepia, i pyszczek który rozpromieniał się w coraz większym uśmiechu. Leżała na łóżku, a na niej na jej pobudkę czekał spragniony kontaktu Mirone. Chwilę poskakał po niej radośnie się obcierając, po czym zeskoczył z łóżka i usiadł wskazując na drzwi.
-No tak, w końcu obiecałam Ci spacer
Mirone troszkę się kręcił, widać było iż jego dobry mokry nosek coś wyczuł, i starał się odgadnąć co.
-Coś się stało?
Czarna kreaturka, aktualnie przypominająca psa, pokazała, niczym pies na polowaniu kierunek z którego dochodził interesujący zapach. Alice nic nie czuła.
Po cichu oboje wybrali się w kierunku lasu. Po wejściu z jasnej polany, las, wydawał się ciemny i ponury. Słychać było śpiew ptaków a powietrze przesycał zapach wilgotnego mchu. Z oddali Alice zauważyła sylwetkę człowieka, zgarbioną sylwetkę młodzieńca, pochyloną nad jakimś zwierzęciem. Alice zdążyła wykonać kilka kroków w przód, gdy ten zauważył ją i podniósł wzrok. Dla Alice stało się jasne co wyczuł młody smok – krew.
Przed nim leżała mała zajęco podobna zwierzyna, z wybitnie długimi i ostrymi pazurami. Były umazane krwią, dopiero w tym momencie Alice zaważyła czyją krwią.
Alice znieruchomiała. Widziała już wieśniaków, czytała o golemach, demonach i innych dziwnych postaciach ale kogoś takiego jeszcze tu nie widziała. Młodzieniec który stał naprzeciwko niej nie wyglądał jak ktokolwiek, kogo mogłaby się tu spodziewać.
Smukła sylwetka, kruczo czarne włosy oraz jasne oczy tętniące życiem, nie pasowały do ogólnego wyglądu kogoś kto przed nią stał. Wyglądał na chorego. Jego cera wyglądała szaro, oczy były podkrążone, na rękach miał kilka ran. Alice chciała podejść, nie rozumiała, on wyglądał na umierającego, a pomimo tego twardo trzymał się na nogach.
Pomimo umierającego wyglądu i szpitalnej bladości, Dzon miał istne ciało bohatera. Każdy mięsień był dobrze widoczny przez przylegająca do ciała ubabraną krwią koszulę. Na piersi, założony przez ramię łuk, a przy pasku jego oręża widniał długi miecz, oraz prosty nóż, z drewnianą rączką, oznaczały iż jest stąd i musi sobie jakoś radzić.
Ścisnęła w dłoni zardzewiały miecz. Nie wiedziała jak się nim posługiwać, ale nie mogła tego teraz po sobie dać pokazać.
Mirone, nie marnował czasu i korzystając z bycia niezauważonym wszedł na najbliższe drzewo, i z niekrytą ciekawością obserwował i obwąchiwał nowo poznanego.
Alice otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała, nie wiedząc czy miałoby to jakikolwiek sens.
Chłopak stojący naprzeciw niej przyglądał jej się z uwaga, i widząc, ze dziewczyna jest wybitnie speszona a nawet przerażona jego widokiem, uśmiechnął się. Śmieszyło go, że ktokolwiek mógłby się go bać. „Nawet nie dotknąłem swojej broni, a ona już cała sztywna, masakra”, pomyślał.
Alice postanowiła zaryzykować
-Kim jesteś?
-Mógłbym zapytać Cię o to samo – stwierdził młody chłopak
Alice na chwilę zamilkła. Podeszła ciut bliżej, i zapytała.
-Jak się nazywasz?
-Dzony, a Ty
-Alice
-Super. Czy to małe czarne co siedzi na drzewie i się na mnie tak dziwnie czai, gryzie?
-A bo ja wiem? Poznałam to przed chwilą. A Ty gryziesz?
Na te słowa Mirone spojrzał na Alice z niezadowoleniem, po czym na Dzona z pewna dozą niepokoju i zastanowienia na małym pyszczku.
-Cóż – oznajmił Dzon – jakoś muszę przecież rozdrabniać to co wkładam do ust, nie?
Alice spojrzała na niego z lekką dozą zażenowania zmieszaną z nutka pogardy i kroplą spojrzenia mordercy.
-Jak się nazywa? – zapytał dzon wskazując na młodego smoka.
-Mirone
-Skąd wiesz że tak się nazywa?
-Bo sama go tak nazwałam.
-A nie mogłaś jakoś zdzichu, czy mati?
Mały czarny diabełek zmierzył go tym samym spojrzeniem co Alice, z drobną różnicą, iż spojrzenie mordercy zmieszał z dużą dozą „Naprawdę?”
-Sam widzisz – powiedziała Alice
-A co tu robisz? – zapytała
-A tego to powiedzieć nie mogę, bo i nie mogę i nie wiem. Dowiesz się w swoim czasie. Obrabiam zwierzynę. Chcesz łapkę na szczęście?
Alice odpowiedziała milczeniem i spojrzeniem, które mogłoby zabić
-Cóż, człowiekiem nie jesteś, a sadząc po Twoich oczach stoi przede mną czarownica, zgadłem?
-Można by tak powiedzieć
-Super, rozpalisz ogień? Mięso zajęzycza musi się długo piec.
- Ale że jak mam to zrobić?
- A bo ja wiem? Jakbym wiedział to bym nie pytał. Wymamrocz coś, zrób czary mary i voula.
      Alice spojrzała na Mirona, po czym na stosik z ułożonych gałęzi przed Dzonem. Z błagalna miną wyszeptała
-proszę?
Mirone podszedł dumnie do sterty patyków, obszedł z każdej strony, przyjrzał się, po czym wpychając na sam spód kulkę z siana, splunął drobnym żarem, który po chwili zajął ogniem cały stos.
Dzon układając mięso na świeżo wykonanym ‘ruszczcie’ zapytał.
-Podobno gdzieś tu jest chatka czarownicy, akurat poszukuję pewnego zwoju, może u niej natrafiłbym na jakieś wskazówki.
-Pokażę Ci, ale może jutro.
-Niech Ci będzie. To do zobaczenia.
-Do zobaczenia.

*****

piątek, 16 stycznia 2015

Trzeci sen


Trzeciej nocy znalazłam się przed małą drewniana chatką. Ściany były skrzętnie obłożone słomą, a wszystko wyglądało a bardzo stare, bo nawet na dachu zagościł mech. Stara konstrukcja zapadała się pod własnym ciężarem, choć pomimo tego cała budowla wyglądała na dość stabilną. Drzwi były lekko uchylone, jakby to miejsce czekało na kogoś.
Nie bała się, we śnie wiedziała, ze może wszystko, że cokolwiek by ją nie spotkało, będzie miłą odskocznią do tego co przeżywała na co dzień.
Izdebka była mała. W jednym rogu był kamienny kominek, w którym kilka gałęzi z utęsknieniem oczekiwało ognia. Wśród nich zauważyła pękniętą na pół skorupkę, ale nie zwróciła na nią większej uwagi, choć powinna. Nad paleniskiem, osmolony kociołek, który jak na swój wiek, był niezwykle czysty.  Naprzeciwko znajdywał się dębowy wiekowy stół wraz z ławą, które pomimo upływającego czasu, były bardzo zadbane. Przez małe okienko wpadało ciut światła, ukazując oczom Alice, również regał zapełniony książkami i zwojami oraz stary kufer. Tuż koło sosnowego kredensu i kilku półek była drabina, która prowadziła na małe choć przytulne poddasze.
W powietrzu nie dało się odczuć stęchlizny, nie, był to całkiem przyjemny i znany jej zapach. Zamknęła oczy, znała tą woń, przyprawiany nutką cynamonu, pachnący ciepłym ciastem, tak pachniała tylko babcina szarlotka. To zadziwiające, że jeszcze pamiętała ten zapach, w końcu gdy ostatni raz do czuła, miała może z 5 czy 6 lat.
Na drewnianym stole, oprócz kilku desek i noży, znajdowała się zakurzona kartka, wyglądająca jak list. Przeczytała kilka pierwszych linijek, babciny głos rozbrzmiał w jej głowie.
-To niemożliwe
A jednak.


Droga Alice
Nie bez powodu wielokrotnie śniłaś o tajemniczej krainie, pełnej niestworzonych istot, miejsc i historii. Kraina w której jesteś istnieje od stuleci, i to dzięki rodowi czarownic oraz tak zwanych ‘żyjących we śnie’ nadal istnieje.
Chciałabym Ci tyle opowiedzieć, to jak bardzo żałuję, ze nie mogłam zobaczyć jak z dziecka przemieliłaś się w młodą kobietę. Jednak to nie było nam dane. Czasem trzeba poświęcić pewne rzeczy kosztem innych, ale dowiesz się o tym w swoim czasie.
Chatka w której się znajdujesz, była kiedyś moja, w zakamarkach tego magicznego miejsca odnajdziesz kilka przydatnych rzeczy, które ułatwią Ci odnalezienie się w tym świecie, który, nie daj się zwieść pozorom, nie jest taki jaki się wydaje. Zbaczaj na niebezpieczeństwa, bo śmierć, zawsze jest prawdziwa. Pamiętaj również, że to Ty zostałaś wybranką tego świata, i Twój wpływ na niego, jest znacznie większy niż Ci się wydaje. Zostałaś pobłogosławiona błogim snem, w którym, dla Ciebie wszystko jest możliwe.
W kufrze znajdziesz kilka potrzebnych rzeczy.
Kochająca Babcia
PS. Powodzenia

*-Ale co to wszystko ma znaczyć – myśli przemykały przez jej głowę w zatłaczającym tempie.
Usiadła i zaczęła nad tym myśleć. Oprała głowę na ramionach, które już jakiś czas temu spoczęły na stole.
-Ach gdybym tylko miała choć kawałek szarlotki babci, wtedy na pewno wszystko przyszłoby mi prościej… No nic, pora sprawdzić co jest w skrzyni
Gdy podniosła głowę tuż przed jej nosem zauważyła szarlotkę. Dokładnie taką jaką przed laty przygotowywała jej babcia.
*-Zauważyłabym, gdyby tu była wcześniej – pomyślała. Rozejrzała się, ale wokół wszystko inne pozostało niezmienione.
- Przydałaby się jeszcze jakaś łyżeczka – powiedziała, po czym spojrzała na swoją dłoń, w której lśniła mała posrebrzana i okrąglutka łyżeczka. Wzruszyła ramionami i wzięła do ust solidny kawałek. Smak jabłek współgrał z nutką cynamonu i odrobiną chilii. Była idealna. Ale ciekawość nie dawała jej usiedzieć w miejscu. Napakowała do ust, tyle ile dała radę i podeszła do skrzyni
*ciekawe co tam babcia schowała.
Odbezpieczyła zapadnię i podniosła wieko. Było ciężkie, zdobione metalowymi wariacjami w kształtach kwiatów i wariacjach dotyczących żywiołów. Wsadziła rękę i wyjęła bogato zdobiona księgę opatrzoną dość zagadkowa nazwą. Spod niej wystawała prosta żelazna rękojeść, z ostrzem, na którym czas stępił sobie nie jeden ząb. Pośród jeszcze kilku szpargałów, w tym kilku różnokolorowych fiolek, i małej srebrnej spinki przypominającej diadem, znalazła pelerynę, długą, ciemnozieloną z kapturem.
* Fiolki, kociołek, jakąś księga. No, to wygląda na to, że jestem czarownicą…
 Wtem, poczuła na plecach czyjś wzrok, kątem oka zauważyła dwoje złotych oczu które bacznie jej się przyglądały. Złapała za rękojeść miecza, który wydał się jej niezwykle lekki, i powoli obróciła głowę.
Przez uchylone drzwi, do środka wystawała mała czarna głowa z dużymi żółtymi oczami. Alice równie powoli co ostrożnie podniosła się, chowając ostrze za drobną sylwetką.
Przez szparę, którą do małej izdebki wpadało światło, przemknęła się malutka i smukła czworonożna sylwetka z ogonkiem. Bezszelestnie stawiała łapki, krok za krokiem, bezustannie patrząc się Alice w nieskończoność jej oczu, próbując dojrzeć duszy. Kiedy to małe coś zbliżyło się dostatecznie blisko, rozpoczęło skrzętne obwąchiwanie nowo przybyłej. Poczynając od delikatnego z dala, kończąc na tuż przy skórze, nie poruszając wielkimi oczkami ani na milimetr. Alice znieruchomiała, od chwili gdy pierwsza łapka postaneła na desce podłogi chatki, zamarła w bezruchu, czekając, na pierwszy ruch tej zadziwiającej istoty.
      Małe puchate stworzonko, skończyło obwąchiwać Alice, odsunęło się na kilka kroków w tył, i usiadło. Figurka przypominała słodkiego kotka, ale nie można było się dać zwieść pozorom. Ta śmiercionośna bestia była wówczas młodocianym smokiem. Smoki Gatunku Stilah były wielkimi spokojnymi istotami, które lubiły gromadzić i spać. Opis ten dotyczy oczywiście osobników dorosłych. Jednostki młode oraz młodociane, przez swoją jeszcze delikatną formę mogą przybierać różne kształty. Ta niezwykła cecha sprawiła, że ludzie nie potrafili ich rozpoznać, i przeżywalność wśród młodych była zdecydowanie większa. Małe uwielbiały ganiać, bawić się, poznawać ale nader wszystko, Smoki ceniły sobie przyjaźnie.
      Nie łatwo było wybrać delikwentowi właściwego przyjaciela. Musiała być to osoba zaufana, taka która nie przyniesie do Twojej pieczary śmierci, osoba inteligentna i świadoma. Wśród ludzi jedynie nieliczni doświadczyli spotkania z tymże gatunkiem, większość kończyła się na tym, iż grupa wieśniaków z pochodniami, widłami i pianą na ustach, w radosnym okrzyku „To wiedźma! Spalić ją!”  szukała psa, gdy dany smok już dawno był ptakiem.
      Alice nie była świadoma tego co przed nią właśnie usiadło. Wyglądało na małe, i niegroźne, choć obawiała się nachylić nad stworzeniem, które widzi pierwszy raz. Małe stworzonko przed nią głośno westchnęło. Malutkie żeberka uniosły się i opadły, aż z mokrego małego noska uszło ciut pary. I nie było to typowe westchnięcie z tęsknoty, czy smutku. Ale typowe, krótkie odetchnięcie, na świadomość zderzenia się z niekomfortową dla siebie sytuacją. 
      Młoda czarownica w geście zdziwienia przekrzywiła głowę, co papugowało stworzonko, które aktualnie miało postać kota. Przekrzywiła w druga stronę, zwierzątko próbując powtórzyć tak się przechyliło, że upadło. Alice zaśmiała się i usiadła naprzeciwko. Wyglądało jakby kotek tylko na to czekał. Zerwał się na równe łapki, i biegnąc w jej kierunku mało się nie potknął o własne łapki. Już po chwili raźnie udeptywał nogi Alice łasząc się i ocierając, a w całej chatce rozległo się głośne mruczenie.
-Cóż, mój mały przyjacielu, wygląda na to, że nie jesteś taki dziki jak myślałam.
      Kotek podszedł do księgi która leżała tuż obok skrzyni, i łapką próbował podważyć okładkę. Alice zauważając to, otworzyła księgę, i zaczęła ją kartkować, dopóki kotek nie położył łapy tak, iż przewrócenie kolejnej strony było niemożliwe. Napis na górze strony widział: Smoki Stilah. Spojrzała na ryciny i przeczytała na szybko treść.
-Czyli jesteś smokiem. Ale czemu wyglądasz jak kotek?
Smoczek położył łapkę na jej dłoni. Wtem jego pyszczek zaczął się wydłużać, a na ogonie widoczne było ostre zakończenie.
-łaaaał…
Małe stworzonko tylko na to czekało. Dumnie wyprostowując pierś, rozłożyło skrzydełka, i zrobiło obrót wokół własnej osi. Następnie wysoko podnosząc łapki podeszło do kominka i kaszlnęło czymś co przypomniało żar.
-Mam przeczucie, ze się zaprzyjaźnimy. Ja jestem Alice. A Ciebie może nazwiemy Mirone?
Mirone radośnie zamerdał ogonkiem.
-To może pójdziemy się przejść. Pokażesz mi okolice?
Małe zwierzątko radośnie poprzebierało łapkami, i z wysoko uniesionym pyszczkiem wyszło przed domek. Lecz już po krótkiej chwili jego oczka rozszerzyły się, i mały Mirone węszył z wysoko uniesionym noskiem i ogonkiem.
Obraz zaczął się Alice rozmywać, wiedziała ze powoli pora na to, by się obudziła.
- Może jutro?

Zwierzątko raźnie przytaknęło i ułożyło się do snu na jej kolanach.

wtorek, 13 stycznia 2015

Druga noc

Po wczorajszym śnie, jedyne czego pragnęła Alice to zasnąć. Intrygowało ją to co widziała, i równocześnie wiedziała, że ten sen nie był przypadkiem. On coś znaczył. Coś wielkiego i tajemniczego…

Tej nocy, śniła już jaśniej, wyraźniej. Obudziła się przed zamkiem, weszła przez wielka bramę do komnaty w której było 11 drzwi. Wielki dębowy stół, na którym leżały sterty papierów i mapa, zajmował centrum kamiennej chodnej wieży, której dach zajmowały rozmaite witraże obrazujące historię pewnego bohatera. Na planie koła każde z wrót wyglądały inaczej, jedne dostojniej, inne nie, 12 drzwi były dębowe, wejściowe, prowadzące do zamku.
Alice zajrzała za pierwsze roślinnie zdobione drzwi, za którymi było jasne i ciepłe światło, słyszała śpiew, zew matki natury, czuła ciepła zieleń odbijającą się na skórze, i wszechobecna naturę, która szczerze kochała wszystkie swoje dzieci.
Za drugimi, zwykłymi drewnianymi drzwiami, nie zdobionymi, ale nadal trwałymi i zadbanymi ujrzała rząd chat, prostych i zwykłych, gromadę kotów, i roznoszący się w powietrzu zapach magii.
Trzecie z kolei wrota, były zimne i sztywne, blade, a za nimi ciągnęła się nicość, w której unosiły się świetliste jednostki. Czas w tym małym punkcie nie istniał.
Czwarte, miały na sobie pewien nieznany jej dotychczas symbol, wielkiego siedmio palczastego liścia. Prowadziły przed przepiękny antyczny klasztor, zakapturzone postacie chodziły po balkonach i ogrodach. Mędrcy w różnym wieku i różnych gatunków studiowali tu botanikę.
Za piątymi, złotymi, kolczastymi drzwiami oczom Alice ukazała się pustynia. Żar lejący się z nieba oświetlał wysokie skaliste głazy, w których wydrążone były jaskinie mieszkalne jak użytkowe.
Szóste, były wykonane z kryształo podobnego matowego czegoś, co skrywało magiczne przejrzyste kryształowe miasto, pełne przedmiotów jak i istot z kryształu. Otaczający je chłód sprawiał, że były jeszcze bardziej przejrzyste i jasne, mieniące się wszystkimi kolorami jakie znała Alice. Wśród zaskakujących kryształowych jak i szklanych budowli odnalazła kilka, skrzętnie wyszlifowanych z lodu.
Siódme drzwi prowadziły na skalistą równinę, pełną jaskiń i lawy. Dla oka wprawnego badacza, widoczne było od razu, ze miejsce to, to wylęgarnia smoków, aczkolwiek dla Alice, było to zagadką, dopóki nie zobaczyła na niebie ciemnej sylwetki smoka, który spojrzał na nią złowrogo. Prędko zatrzasnęła drzwi, i niepewnie podeszła do kolejnych.
Ósme, były ciemne, z ciemno czerwonymi nalotami, i białymi małymi zdobieniami, za nimi ukryty był zamek, stylizowany, okiem Alice, niczym z czasów wiktoriańskich, oświetlanych jedynie przez pełnie księżyca.
Dziewiąte były bardzo podobne, jedynie znaczne bardziej włochate, w ich przestrzeni, widoczne były drobne budowle, kilka indiańskich namiotów, jak i kamienna kapliczka, a całemu temu obrazowi charakteru dodawał przeraźliwy skowyt.
Dziesiąte drzwi były żelazne, z kamiennymi elementami, i wielkim symbolem pełnego po brzegi kufla, za nimi oczom Alice ukazała się góra, zwana przez tamtejszych krasnoludów górą Grrr, W karczmie znów odbywała się uczta, głos rozbawionej gawiedzi, śpiewu i głośnego bekania słyszalny był z naprawdę daleka.
Alice podeszła do kolejnych drzwi, ostatnie, jak jej się zdawało, jedenaste drzwi były delikatne, roślinne, możnaby rzec nawet kwiatowe, skrywały w sobie delikatny młody las, jezioro z wodospadem, i polanę pełną szczęśliwych, plotących wianki rozbawionych dzieci.
Zamykając za sobą owe drzwi Alice zauważyła ze w tym pokoju jest coś jeszcze, jest cos więcej, podeszła do czarnej kotary, i odsłoniła czarne nie zdobione niczym drzwi 13, nad którymi wisiał srebrny pentagram, a próg wysypany był solą. Niepewnie, z dużą dozą strachu uchyliła je. Przez szparę zobaczyła dym, krew pot i łzy. Szare istoty przypominające ludzi, w najróżniejszych przedziwnych sytuacjach do których zmusiła ich żądza. Ich oczy były przerażające. Błękitne tęczówki otoczone krwawymi białkami z podkrążonymi oczami i szarą cera. Wychudzeni, bądź spasienie pędzili sami, zataczając błędne koła. Dla żartów jedni wpychali drugich do piecy w których przetapiano żelazo. Z przerażeniem Alice patrzyła na ten przeraźliwy krajobraz, zauważyła zbliżające się potwory, i ręce sięgające do drzwi, aby móc przez nie przejść. Przerażona zatrzasnęła je.
Obudziła się. Czuła jak krople potu pływają jej po czole, był dokładnie cała mokra, każdy centymetr jej ciała był spięty i obolały. Była wściekła i przerażona jednocześnie. Wstające słonce wpuszczało pierwsze promienie do jej małego pokoju na poddaszu. Alice usiadła na łóżku. Wytarła twarz w rozciągnięty podkoszulek, i poszła pod prysznic. Strumienie wody spłukiwały z jej skóry cały star, i złość. Została jedynie fascynacja.

Co to do jasnej cholery było…