Po wczorajszym śnie, jedyne czego pragnęła Alice to
zasnąć. Intrygowało ją to co widziała, i równocześnie wiedziała, że ten sen nie
był przypadkiem. On coś znaczył. Coś wielkiego i tajemniczego…
Tej nocy, śniła już jaśniej, wyraźniej. Obudziła się
przed zamkiem, weszła przez wielka bramę do komnaty w której było 11 drzwi.
Wielki dębowy stół, na którym leżały sterty papierów i mapa, zajmował centrum
kamiennej chodnej wieży, której dach zajmowały rozmaite witraże obrazujące
historię pewnego bohatera. Na planie koła każde z wrót wyglądały inaczej, jedne
dostojniej, inne nie, 12 drzwi były dębowe, wejściowe, prowadzące do zamku.
Alice zajrzała za pierwsze roślinnie zdobione drzwi,
za którymi było jasne i ciepłe światło, słyszała śpiew, zew matki natury, czuła
ciepła zieleń odbijającą się na skórze, i wszechobecna naturę, która szczerze
kochała wszystkie swoje dzieci.
Za drugimi, zwykłymi drewnianymi drzwiami, nie
zdobionymi, ale nadal trwałymi i zadbanymi ujrzała rząd chat, prostych i
zwykłych, gromadę kotów, i roznoszący się w powietrzu zapach magii.
Trzecie z kolei wrota, były zimne i sztywne, blade, a
za nimi ciągnęła się nicość, w której unosiły się świetliste jednostki. Czas w
tym małym punkcie nie istniał.
Czwarte, miały na sobie pewien nieznany jej dotychczas
symbol, wielkiego siedmio palczastego liścia. Prowadziły przed przepiękny
antyczny klasztor, zakapturzone postacie chodziły po balkonach i ogrodach.
Mędrcy w różnym wieku i różnych gatunków studiowali tu botanikę.
Za piątymi, złotymi, kolczastymi drzwiami oczom Alice
ukazała się pustynia. Żar lejący się z nieba oświetlał wysokie skaliste głazy,
w których wydrążone były jaskinie mieszkalne jak użytkowe.
Szóste, były wykonane z kryształo podobnego matowego
czegoś, co skrywało magiczne przejrzyste kryształowe miasto, pełne przedmiotów
jak i istot z kryształu. Otaczający je chłód sprawiał, że były jeszcze bardziej
przejrzyste i jasne, mieniące się wszystkimi kolorami jakie znała Alice. Wśród
zaskakujących kryształowych jak i szklanych budowli odnalazła kilka, skrzętnie
wyszlifowanych z lodu.
Siódme drzwi prowadziły na skalistą równinę, pełną
jaskiń i lawy. Dla oka wprawnego badacza, widoczne było od razu, ze miejsce to,
to wylęgarnia smoków, aczkolwiek dla Alice, było to zagadką, dopóki nie
zobaczyła na niebie ciemnej sylwetki smoka, który spojrzał na nią złowrogo.
Prędko zatrzasnęła drzwi, i niepewnie podeszła do kolejnych.
Ósme, były ciemne, z ciemno czerwonymi nalotami, i
białymi małymi zdobieniami, za nimi ukryty był zamek, stylizowany, okiem Alice,
niczym z czasów wiktoriańskich, oświetlanych jedynie przez pełnie księżyca.
Dziewiąte były bardzo podobne, jedynie znaczne
bardziej włochate, w ich przestrzeni, widoczne były drobne budowle, kilka
indiańskich namiotów, jak i kamienna kapliczka, a całemu temu obrazowi
charakteru dodawał przeraźliwy skowyt.
Dziesiąte drzwi były żelazne, z kamiennymi elementami,
i wielkim symbolem pełnego po brzegi kufla, za nimi oczom Alice ukazała się
góra, zwana przez tamtejszych krasnoludów górą Grrr, W karczmie znów odbywała
się uczta, głos rozbawionej gawiedzi, śpiewu i głośnego bekania słyszalny był z
naprawdę daleka.
Alice podeszła do kolejnych drzwi, ostatnie, jak jej
się zdawało, jedenaste drzwi były delikatne, roślinne, możnaby rzec nawet
kwiatowe, skrywały w sobie delikatny młody las, jezioro z wodospadem, i polanę
pełną szczęśliwych, plotących wianki rozbawionych dzieci.
Zamykając za sobą owe drzwi Alice zauważyła ze w tym
pokoju jest coś jeszcze, jest cos więcej, podeszła do czarnej kotary, i
odsłoniła czarne nie zdobione niczym drzwi 13, nad którymi wisiał srebrny
pentagram, a próg wysypany był solą. Niepewnie, z dużą dozą strachu uchyliła
je. Przez szparę zobaczyła dym, krew pot i łzy. Szare istoty przypominające
ludzi, w najróżniejszych przedziwnych sytuacjach do których zmusiła ich żądza.
Ich oczy były przerażające. Błękitne tęczówki otoczone krwawymi białkami z
podkrążonymi oczami i szarą cera. Wychudzeni, bądź spasienie pędzili sami,
zataczając błędne koła. Dla żartów jedni wpychali drugich do piecy w których
przetapiano żelazo. Z przerażeniem Alice patrzyła na ten przeraźliwy krajobraz,
zauważyła zbliżające się potwory, i ręce sięgające do drzwi, aby móc przez nie
przejść. Przerażona zatrzasnęła je.
…
Obudziła się. Czuła jak krople potu pływają jej po
czole, był dokładnie cała mokra, każdy centymetr jej ciała był spięty i
obolały. Była wściekła i przerażona jednocześnie. Wstające słonce wpuszczało
pierwsze promienie do jej małego pokoju na poddaszu. Alice usiadła na łóżku.
Wytarła twarz w rozciągnięty podkoszulek, i poszła pod prysznic. Strumienie
wody spłukiwały z jej skóry cały star, i złość. Została jedynie fascynacja.
Co to do jasnej cholery było…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz