Rzekomej nocy, Alice śniła o
wielkiej wyspie. Była częścią wszystkiego, i niczego. Wraz z wiatrem unosiła
się oglądając magiczny świat niczym w zaczarowanej kuli. Wszystko co ją
otaczało było skrzętnie otulone przez mgłę. Choć z kształtów i barw dało się dostrzec
pojedyncze ciekawe obrazy.
Widziała polany, i pola, i
chłopów pracujących przy zachodzącym słońcu, skrzące się złotym blaskiem kłosy
uginały się pod własnym ciężarem. Ciut dalej na pobliskim pagórku na kościstej
szkapie zasiadał mężny rycerz, któremu spod przyłbicy wystawały srebrzysto siwe
kłaki, i powoli, spacerkiem emeryta wybierał się do zamku, na coroczne zawody.
Zamek, w marmurach, z królem w
purpurowej szacie ugaszczał bal, na którym zamaskowana arystokracja knuła
kolejny spisek. Piękne damy bujały się przy dźwiękach fletów i harf na których
grały długie i chude istoty.
Wielkie drewniane drzwi,
prowadziły do sali, w której zasiadały dziwne i kolorowe kreatury. Za kamiennym
oknem rozpościerała się stara puszcza, bezkres zieleni, w pewnym miejscu
graniczył z wielką błękitna kałużą drobnym złotym pasem.
Otchłań oceanu ukazała Alice
kilka ciemno zielonych perłowych ogonów bezkarnie pluszczących się przy skałach
wystających z oceanu. Gęste wilgotne włosy ukrywały skrzelo podobne uszy, które
odkryła nadchodząca fala, gdy te uciekały w popłochu. Za oceanem były skały,
ziemia szara i jałowa, nie okazywała zbytnich oznak życia, poza kilkoma
niewielkimi pasmami lasów.
Pamięta że widziała górę, której
szczytowa jaskinia wyglądała niczym złowieszcze oko, z jej kącika spływały
wartkim strumykiem po skalistym zboczu, niby łzy skrząc się światłem tysiąca
barw, i mozolnie staczały się ku jej podnóżom.
Dalej, wśród skał były małe
wioski ludzi przypominających cienie, snujących się w płaczliwych pojękiwaniach
po ruinach starego miasta.
Na tle błękitnego nieba, wśród dymu przeleciał nad nią smok,
powiew powietrza oraz hałas wyrwał Alice ze snu.
Otworzyła oczy. W kącie pokoju,
niedomknięte okno kolejny raz trzasnęło. Alice podniosła się, i na palcach po
zimnej podłodze, klnąc pod nosem, poszła je zamknąć. Na atramentowym niebie, w
towarzystwie kilku gwiazd księżyc ukazywał swe lico w pełni.
- Następnym razem nie jem zaraz przed snem. Nie ma takiej
opcji…
Ale to nie wieczorne podjadanie było wynikiem tego,
proroczego, snu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz