*****
Szary dzień był dla Alice niczym. Szarym przerywnikiem
tego pięknego kolorowego snu. Dopiero po przebudzeniu zastanawiała się nad
powiązaniem skorupek w palenisku z małą ciepło i przyjaźnie nastawioną
kreaturką. I czemu wybrała akurat takie imię. Dlaczego tak niewiele pamięta o
babci, i w zasadzie nie wie nic o dziadku. Nawet w jakim roku zginął i gdzie
został pochowany. Pytania jedynie nawarstwiały się w jej głowie, aż przyszedł
błogi, nieskażony przez codzienne troski, sen.
*****
Gdy Alice otworzyła oczy, pierwsze co zobaczyła to
wlepione w nią złote ślepia, i pyszczek który rozpromieniał się w coraz
większym uśmiechu. Leżała na łóżku, a na niej na jej pobudkę czekał spragniony
kontaktu Mirone. Chwilę poskakał po niej radośnie się obcierając, po czym
zeskoczył z łóżka i usiadł wskazując na drzwi.
-No tak, w końcu obiecałam Ci spacer
Mirone troszkę się kręcił, widać było iż jego dobry
mokry nosek coś wyczuł, i starał się odgadnąć co.
-Coś się stało?
Czarna kreaturka, aktualnie przypominająca psa,
pokazała, niczym pies na polowaniu kierunek z którego dochodził interesujący
zapach. Alice nic nie czuła.
Po cichu oboje wybrali się w kierunku lasu. Po wejściu
z jasnej polany, las, wydawał się ciemny i ponury. Słychać było śpiew ptaków a
powietrze przesycał zapach wilgotnego mchu. Z oddali Alice zauważyła sylwetkę
człowieka, zgarbioną sylwetkę młodzieńca, pochyloną nad jakimś zwierzęciem.
Alice zdążyła wykonać kilka kroków w przód, gdy ten zauważył ją i podniósł
wzrok. Dla Alice stało się jasne co wyczuł młody smok – krew.
Przed nim leżała mała zajęco podobna zwierzyna, z
wybitnie długimi i ostrymi pazurami. Były umazane krwią, dopiero w tym momencie
Alice zaważyła czyją krwią.
Alice znieruchomiała. Widziała już wieśniaków, czytała
o golemach, demonach i innych dziwnych postaciach ale kogoś takiego jeszcze tu
nie widziała. Młodzieniec który stał naprzeciwko niej nie wyglądał jak
ktokolwiek, kogo mogłaby się tu spodziewać.
Smukła sylwetka, kruczo czarne włosy oraz jasne oczy
tętniące życiem, nie pasowały do ogólnego wyglądu kogoś kto przed nią stał.
Wyglądał na chorego. Jego cera wyglądała szaro, oczy były podkrążone, na rękach
miał kilka ran. Alice chciała podejść, nie rozumiała, on wyglądał na
umierającego, a pomimo tego twardo trzymał się na nogach.
Pomimo umierającego wyglądu i szpitalnej bladości,
Dzon miał istne ciało bohatera. Każdy mięsień był dobrze widoczny przez
przylegająca do ciała ubabraną krwią koszulę. Na piersi, założony przez ramię
łuk, a przy pasku jego oręża widniał długi miecz, oraz prosty nóż, z drewnianą
rączką, oznaczały iż jest stąd i musi sobie jakoś radzić.
Ścisnęła w dłoni zardzewiały miecz. Nie wiedziała jak
się nim posługiwać, ale nie mogła tego teraz po sobie dać pokazać.
Mirone, nie marnował czasu i korzystając z bycia
niezauważonym wszedł na najbliższe drzewo, i z niekrytą ciekawością obserwował
i obwąchiwał nowo poznanego.
Alice otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć,
ale zrezygnowała, nie wiedząc czy miałoby to jakikolwiek sens.
Chłopak stojący naprzeciw niej przyglądał jej się z
uwaga, i widząc, ze dziewczyna jest wybitnie speszona a nawet przerażona jego
widokiem, uśmiechnął się. Śmieszyło go, że ktokolwiek mógłby się go bać. „Nawet
nie dotknąłem swojej broni, a ona już cała sztywna, masakra”, pomyślał.
Alice postanowiła zaryzykować
-Kim jesteś?
-Mógłbym zapytać Cię o to samo – stwierdził młody
chłopak
Alice na chwilę zamilkła. Podeszła ciut bliżej, i
zapytała.
-Jak się nazywasz?
-Dzony, a Ty
-Alice
-Super. Czy to małe czarne co siedzi na drzewie i się
na mnie tak dziwnie czai, gryzie?
-A bo ja wiem? Poznałam to przed chwilą. A Ty
gryziesz?
Na te słowa Mirone spojrzał na Alice z
niezadowoleniem, po czym na Dzona z pewna dozą niepokoju i zastanowienia na
małym pyszczku.
-Cóż – oznajmił Dzon – jakoś muszę przecież
rozdrabniać to co wkładam do ust, nie?
Alice spojrzała na niego z lekką dozą zażenowania
zmieszaną z nutka pogardy i kroplą spojrzenia mordercy.
-Jak się nazywa? – zapytał dzon wskazując na młodego
smoka.
-Mirone
-Skąd wiesz że tak
się nazywa?
-Bo sama go tak nazwałam.
-A nie mogłaś jakoś zdzichu, czy mati?
Mały czarny diabełek zmierzył go tym samym spojrzeniem
co Alice, z drobną różnicą, iż spojrzenie mordercy zmieszał z dużą dozą
„Naprawdę?”
-Sam widzisz – powiedziała Alice
-A co tu robisz? – zapytała
-A tego to powiedzieć nie mogę, bo i nie mogę i nie
wiem. Dowiesz się w swoim czasie. Obrabiam zwierzynę. Chcesz łapkę na
szczęście?
Alice odpowiedziała milczeniem i spojrzeniem, które
mogłoby zabić
-Cóż, człowiekiem nie jesteś, a sadząc po Twoich
oczach stoi przede mną czarownica, zgadłem?
-Można by tak powiedzieć
-Super, rozpalisz ogień? Mięso zajęzycza musi się
długo piec.
- Ale że jak mam to zrobić?
- A bo ja wiem? Jakbym wiedział to bym nie pytał.
Wymamrocz coś, zrób czary mary i voula.
Alice spojrzała na Mirona, po czym na
stosik z ułożonych gałęzi przed Dzonem. Z błagalna miną wyszeptała
-proszę?
Mirone podszedł dumnie do sterty patyków, obszedł z
każdej strony, przyjrzał się, po czym wpychając na sam spód kulkę z siana,
splunął drobnym żarem, który po chwili zajął ogniem cały stos.
Dzon układając mięso na świeżo wykonanym ‘ruszczcie’
zapytał.
-Podobno gdzieś tu jest chatka czarownicy, akurat
poszukuję pewnego zwoju, może u niej natrafiłbym na jakieś wskazówki.
-Pokażę Ci, ale może jutro.
-Niech Ci będzie. To do zobaczenia.
-Do zobaczenia.
*****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz