czwartek, 22 stycznia 2015

Opowiadanie: O młodzianinie, który chciał zostać bohaterem

Wiedza i prawda, to rzecz względna.

     W cichych zakątkach świata Adiktrii, w małej pustelni żył stary i zgrzybiały dziadek. Nikt, z okolicznych wsi nie wiedział skąd owa postać pochodziła, i dokąd zmierzała, ale ową pustelnie zamieszkiwała od zawsze.
     Te malownicze i spokojne tereny, nawiedzała pewna czarownica, niszczyła uprawy, płoszyła zwierzęta, czy sprowadzała na małą wioskę u zbocza góry wszelakie choroby i zarazy. Podczas pełni księżyca echem roznosił się głośny złośliwy śmiech małej i bardzo wrednej Akwylli. Okoliczni mieszkańcy nauczyli się żyć z piętnem czarnej magii, i zielonym smogiem, który tak dobrze był widoczny zwłaszcza wieczorami.
     Powiadali w wiosce, iż owy pustelnik, zna legendę o kryształowym sercu, które mogłoby unieszkodliwić zła czarownicę, pochłaniając jej całą moc, i pozostawiając bezradną, na pastwę losu i łaskę mieszkańców.
     Ale tam gdzie są i uciśnieni, i są legendy, rodzi się potrzeba bohaterów, a każdy młodzianiń chciałby takowym zostać. Bohaterowie cieszyli się nie tylko szacunkiem wśród ludu, ale i chwałą i sławą, która umożliwiała im podróż po świecie bez grosza przy duszy.
     W jednej ze starych kamienic, wychowywał się dzielny Lancelot, który marzył, aby zostać bohaterem. Chciał walczyć ze złem, gromadzić kosztowności i pławić się w chwale. Zasłyszał w karczmie, jak trafić do małej pustelni, i nie myśląc zbyt długo ruszył w drogę.
     Wspinał się po skalnej ścieżce, pnąc się pod górę. Gdy słońce powoli zachodziło, i zielona łuna poczęła okrywać miasto, dotarł przed małą chatkę na skraju lasu. W drzwiach stanął krępy, stary mężczyzna, i z uśmiechem zaprosił młodzieńca do środka. Gdyby tego nie zrobił, ciężka mgła mogłaby młodego chłopca i zadusić. W izdebce było jasno, w piecu palił się ogień, a pod dachem wisiały rozmaite przyprawy i chaszcze. Odziany w łachmany mężczyzna, zaproponował chłopcu zostanie na noc, na co ten bez wahania przystał. Poczęstowany zupą, młodzieniec, zapytał starego o legendę. Starzec odłożył naczynia, i rozsiadłszy się w fotelu począł opowiadać.

W sercu tego lasu, gdzie droga jest ciut kręta,
leży zachowana, ukryta, zaklęta
Magia, co i w człowieku skrywać się zowie
Choć, żem stary, to Ci wszystko opowiem
Pójdziesz ta dróżką, co kręta do lasu
I zważaj aby nie narobić w niej hałasu
Dojdziesz do krypty gdzie spoczywa znojnie
Wejdziesz tam, by zapobiec krwawej wojnie
Skoczysz w tą otchłań, która skrywa dusza
Przyda Ci się do tego niejedna kausza
Spojrzysz na kryształ co w piedestale skryty
A on spojrzy w Ciebie gdy dotkniesz jej płyty
Magia zabłyśnie, i huknie i trzaśnie
Ty będziesz czekał, aż w spokoju zaśnie
Bo gdy opadną i pyły i kurze
Wróżka przed Tobą rozgoni Twe burze

     Kończąc opowieść stary zasnął w fotelu, a mody ułożywszy się na sianie w przedsionku usnął.
     Rankiem obudził chłopca zapach świeżego pieczywa. W kuchni na stole starzec przygotował młodzieńcowi tobołek, w który starannie włożył złożoną linkę, jakieś metalowe fragmenty i prowiant. Wręczył je zaspanemu jeszcze chłopcu, i ucałował na szczęście.
     Więc wyruszył młodzianin, w stronę ciemnego lasu. Ścieżka kręta wiła mu się pod stopami. Koło strumienia zatrzymał się, aby się posilić, i w oddali zauważył kamienna kapliczkę na wzór krypty. Drzwi były otwarte, nie było żadnej kłódki ni zamku. A w jej wnętrzu wielka dziura, najczarniejsza z otchłani, ciemność absolutna. Nad nią, posąg anioła, sczerniały, pokryty mchem od wilgoci, wyglądał jakby płakał. Przestraszony, z gęsią skórką na całym ciele, zawiązał linę o metalowy hak tuż za bramą.
     Młodzian powoli spuszczał się w ciemna otchłań, a ciemność jak i chłód dotykały jego ciała i duszy. W kompletnej ciemności zauważył skrzący się kamień w kształcie serca.
     W głuchej i bezwstydnej ciemności słyszał tylko dudniące bicie własnego serca. Zbliżył się do piedestału, i z nutka zwątpienia musnął dłonią po krysztale.
     Iskry poszły wzdłuż komnaty i rozpaliły pochodnie. W jednej chwili stała się jasność. Niczym Julia na balkonie, mała czarownica w złowieszczym szerokim uśmiechem jak kot czaiła się na swoja zdobycz.
     Jednym skokiem znalazła się tuz przez przestraszonym młodzieńcem i patrząc mu w oczy, położyła dłoń na jego sercu szepcząc zaklęcia przez przeraźliwy uśmiech.
     Przerażony, czuł jak wszystkie siły odpływają os niego, jak cała młodość ucieka mi przez palce. Był bezbronny. Nie mógł zrobić nic. Zgubiła go jego własna chęć chwały i uwielbienia. Na jego oczach Akwylla żyła się nim, z sekundy na sekundę stawała się piękniejsza i młodsza. Aż pozbawiony sił młodzieniec padł.
     Akwylla pochyliła się na nim, uwielbiała żartować z bezbronnych, żywić się ich strachem i życiem. Śmiała się robiąc smutne i przestraszone minki. Po chwili pochyliła się nad, już starym i zniszczonym człowiekiem i powiedziała
 -Wypuszczę Cię, jeśli opowiesz legendę kryształowego serca kolejnemu, pragnącemu zostać bohaterem młodzieńcowi. Do tego czasu, nie będziesz mógł nauczyć się niczego nowego, będziesz z dnia na dzień egzystować z wiedzą, jaką miałeś do tej pory. Wystarczy że opowiesz kolejnemu – i będziesz wolny.
     Po czym wybuchła śmiechem i odleciała na swej miotle w nieznanym kierunku.
     Przyleciała pod pustelnię, gdzie czekał na nią stary pustelnik. Wyszedł przed chatę, a ona od niechcenia machając różdżką zamieniła starca w popiół, który rozsypał wiatr, po okolicznych polanach i polach.
     Wróciła do swej nory, skąd zabrała skulonego starca, i zostawiła go przed pustelnią.
- A gdzie poprzedni pustelnik? – odezwał się

- Uwolniłam go, wedle umowy, powiedzmy ze miał dość sypkie sprawy do załatwienia – odrzekła Akwylla i odleciała na miotle głośno się śmiejąc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz