Dźwięk kroków powoli wybrzmiewał na korytarzu. Łagodne
echo rozchodziło się po długim i brzydkim pomieszczeniu.
Młoda dziewczyna, odziana w odcienie szarości i
błękitu powoli szła po pustym korytarzu. Godzina 7.30 była jej ulubiona porą w
tym zapyziałym budynku. Cisza i pustka idealnie współgrając ze sobą, sprawiały
że ów budynek wyglądał niczym zapuszczony, opuszczony stary szpital
psychiatryczny. Odrapane ściany, grafitii, kraty w oknach, wszystko o tej porze
współgrało z delikatnym zimnym światłem tworząc smętne krajobrazy, niczym
pejzaże wariata. Jedynie świetlówki oświetlające brzydkie żółte ściany,
przerywały ciszę elektrycznym pomrukiem.
Pomimo wysokiej inteligencji, i umysłowi, który
wiecznie głodny był wiedzy, nie lubiła szkoły. Uwielbiała analizować sytuację,
uczyć się, poznawać nowych ludzi, dowiadywać nowych interesujących rzeczy, ale
nie tu. Szare masy niedoedukowanego motłochu przelewały się po korytarzach.
Nauczyciele po podstawowych studiach, na ciepłej posadce nie byli wymarzonymi
autorytetami w dziedzinie wiedzy.
Kobiety o tipsach w najróżniejszych odcieniach
wyróżniały się na tle ich szarych osobowości i zmęczonych życiem twarzy.
Łysiejący mężczyźni, który stracili nadzieję, poruszali się po korytarzach,
niczym duchy, wystając ponad ta szarą masę jedynie wzrostem. Każdy był swoim
własnym władcą i dyktatorem, gdy tylko zabrzmiał dzwonek i zapełniały się
klasy. Na czele z niewielkim dyrektorem, który niczym monarcha absolutny
wzbudzał strach w samym sobie, mógł decydować ,o zgrozo, tak naprawdę jednie o
losach nauczycieli. Niczym Napoleon z wąsem i odstającą ręką maszerował po
korytarzu aby olśnić uczniów swoim majestatem.
Nikt nie traktował go na poważnie. Grupa szkolnych
bandziorów miała większe możliwości decyzyjne niż on. Pomimo tego Dyrektor
imponował Alice jednym. Tym z jaką dostojnością przetrzymywał szykanowania ze
strony uczniów. Nie garbił się ani nie chował, gdy nawet pierwszoklasiści
wołali za nim „Hitlerek!, Hitlerek!”. Nie miała mu za złe długich przemówień, i
słoiczka z tabletkami uspokajającymi. Choć uważała, ze powinien brać ich
więcej.
Dzień szkolny był dla Alice ciężarem, który co dzień,
ciągnęła za sobą wstając rano. Zajęcia były nudne, ale na szczęście krótkie,
przerwy zatłoczone, ale jeszcze krótsze. Nic nie było jej wstanie zepsuć humoru
gdy po zakończonych zajęciach opuszczała mury tego wariatkowa. Pełnego rozwydrzonych
tlenionych licealistek uciekających na papierosa poza bramę szkoły,
interesujących się głównie facetami i ciuchami, a tak naprawdę kasą. Chłopaków
którzy interesowali się wyłącznie tym co, gdzie i komu można wsadzić. Np. temu
nerdowi w okularach z pierwszej a pięść w twarz. I innych, przekonanych o
swojej wyższości, a jeszcze równiejszych z pozostałymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz